Stary XX wieczny mikrofon sceniczny.
źródło: unsplash.com, autor: Matt Botsford

W rytmie ABBY „Mamma Mia: Here We Go Again!”

Grecka wyspa dała Donnnie córkę. Co da samej Sophie? Na pewno znowu wiele muzyki, kilka wspomnień i potężną dawkę pozytywnej energii. Recenzja „Mamma Mia: Here We Go Again!” tj. drugiej części musicalu w rytmach ABBY.   Pierwsza część tej opowieści zelektryzowała ludzi na całym świecie 10 lat temu. Trudno uwierzyć, że opowieść o Donnie (w tej roli w obu filmach Meryl Streep) tak dawno pojawiła się na naszych ekranach. Był to ciekawy musical, który przypomniał światu o muzyce szwedzkiej grupy z lat 70 XX w. i otworzył muzycznie jesień 2008 r. Premiera przypadała na sierpień. Co wita nas w drugiej części? Po pierwsze ta sama doborowa obsada, ta sama muzyka, piękna choreografia taneczna i historia, która odmienia spojrzenie na życie Donny, Sama (Pierce Brosnan), Sophie (Amanda Seyfried), Harrego (Colin Firth) i Billa (Stellan Skarsgård).

O czym jest ten film?

Opowieść zabiera nas de facto w dwa miejsca. Pierwsze to dobrze znana nam wyspa grecka, na której Donna stworzyła swój wymarzony raj, mały hotel dla gości. Gdzie teraz Sophie, realizuje marzenie matki. Chce otworzyć ten hotel, ale jako coś więcej. Prawdziwy, majestatyczny dom odpoczynku, z prawdziwego zdarzenia. Wszystko jest już praktycznie gotowe. Brakuje tylko Donny. Ale jej, po prostu nie będzie. Drugim miejscem, a właściwie czasem, w którym rozgrywa się historia, jest młodość matki Sophie. W tej roli Lily James. Towarzyszymy dziewczynie od opuszczenia brytyjskiej szkoły aż do przybycia na wyspę w Grecji. Widzimy też jej pierwsze, pełne namiętności spotkania z Billem, Harrym i Samem. W tych młodych odpowiednikach mniej znane nazwiska, odpowiednio: Josh Dylan, Hugh Skinner i Jeremy Irvine. Opowieści przeplatają się nawiązując tematyką, odrobiną komentarzy, i w końcu miejscem. Gdy młoda Donna znajduje się już na wyspie w kilku momentach filmu po prostu przechodzimy z „czasu w czas” w sekwencjach muzycznych.

Wrażenie wizualne

Co na pewno zaimponuje oczom widza to kolory jakie w obraz włożyli Ol Parker (reżyseria) i Robert D. Yeoman (zdjęcia). Jest bogato w światła, w odcienie tęczy, w wirujące akcenty. No, ale czego się spodziewać po musicalu? A tym jest ten film. Do tego dochodzi pięknie prowadzona kamera, dobra płynność ruchu i zabawa kadrem w wielu sekwencjach muzycznych. Nie można też narzekać na dobór strojów, makijażu. Postaci wirują w tańcu, kręcą się, skaczą i generalnie pięknie komponują się ze scenerią.
Wizualnie ten film trzyma poziom. Wiele wnosi w niego też choreografia.

Wrażenie akustyczne

Do tego dochodzi bardzo dobra ścieżka muzyczna. Czego się bowiem można spodziewać po ABBIE? Gorących rytmów, szybkiego muzycznego tempa, które przekłada się też właściwie na historię. No dobrze. Obraz nie jest nadzwyczaj szybki, ale na pewno nie znudzi się widzowi. Trzyma poziom. Usłyszeć w „Mamma Mia: Here We Go Again!” można najważniejsze hity Anni-Frid, Benny’ego Anderssona, Björna Ulvaeusa i Agneth Fältskog. Są tu: „Waterloo”, „Dancing Queen”, „Fernando”, czy „I have a dream”. Co ciekawe można też znaleźć kilka innych, mniej rozpoznawalnych utworów ABBY, i bardzo dobrze. Swoje wnoszą też talenty aktorów, którzy śpiewają te utwory bez większego zająknięcia. Wykonania na pewno warte są wybrania się do kina na to przedstawienie. Bo to nie jest też do końca film. To przedstawienie.

Czy to problem?

Tak. Ośmielę się stwierdzić, że nie ma w tym obrazie kina, przez duże „K”,  ale w musicalu nie musi ono być. To lekkie, przyjemne kino, które ma imponować muzyką, choreografią, a nie opowiadaną serią zdarzeń, czy bohaterami. I robi to dokładnie tak, jak powinno. Kto idzie na „Mamma Mia”, wie, na co idzie i na pewno nie oczekuje refleksji nad motywacjami, poczynaniami postaci.

Gra aktorska i dialogi

Ta jest dobra, bo po nazwiskach, które zobaczyliście wyżej, nie można spodziewać się, że byłoby inaczej. To raz. Dwa… co tu dużo mówić, postaci jakie zaludniają grecką wysepkę to nie są trudne role do zagrania. Na jedną na pewno zwrócę jednak waszą uwagę. Znaczną część filmu wypełniają przygody Donny w czasie jej młodości. Tę kreację odtwarza Lily James. To mająca 29 lat aktorka. Zagrała niedawno w takich filmach jak: „Kopciuszek” (2015) i „Little Woods” (2018). I o ile nie były to wybitne filmy, ja dostrzegam w niej pewien potencjał. Będę obserwował tę karierę z dużą nadzieją. Na pewno nie zagrała Donny lepiej niż Meryl Streep, ale jest w niej bardzo dużo pokładów, które tylko czekają na odpowiednie role. Polecam zwrócić na nią uwagę. Jeszcze tylko jedno słowo o tekstach. Scenariusz tego filmu na pewno do arcydzieł nie należy, ale dla uczciwości powiem. Są w tym filmie przynajmniej dwie, trzy sceny, na których wybucha się śmiechem.

Dla kogo jest ten film

W końcu, nie będę oceniał numerycznie tego obrazu. Jest on bowiem zrobiony raczej dla chwili oddechu, dla rozkoszy i zachwytu muzyką, niż dla poznania opowiadanej w nim historii. Kino na lato. Kino na dwie godziny relaksu. Kino, które za kilka lat będziemy oglądać w telewizji z uśmiechem na ustach. Tak, jak teraz robimy to z częścią pierwszą.

You may also like...

You cannot copy content of this page