Replika serialowego tronu z "Gry o tron", na bazie powieści G. R.R. Martina. (fotografia autorstwa bamse16/flickr.com/CC BY-SA 2.0)
Replika serialowego tronu z "Gry o tron", na bazie powieści G. R.R. Martina. (fotografia autorstwa bamse16/flickr.com/CC BY-SA 2.0)

Co z tą „Grą o tron”?

To był serial, który odtworzył we mnie nadzieję na dobre, telewizyjne fantasy. Niestety po kilku latach dobrego i poprawnego korzystania z materiału źródłowego popsuł się. Jak to zwykle bywa od przodu.   Od roku 2011 duża część fandomu (jak potocznie nazywa się fanów fantasy) żyje tym serialem. „Gra o tron” to niewątpliwie fenomen telewizyjny XXI w. Dla zainteresowanych powiem, że to nie tylko jedna z najbardziej kosztownych produkcji w historii rozrywki na małym ekranie – jeden odcinek to koszta od 10 do 15 milionów dolarów – to także potężne przedsięwzięcie logistyczne. Dlaczego o nim piszę? Bo mam swoje dwa przemyślenia związane z ewolucją tego serialu, które niestety są przysłowiową „łyżką dziegciu” w „słoiku miodu”. Ktoś powie, że chcę uderzyć w znaną markę… ale jak się nad tym zastanowić, to nie powiem nic odkrywczego, czego inni krytycy nie powiedzą. Ja sądzę, że czasami takie wpisy trzeba pisać, by uświadomić sobie i innym co poszło nie tak.
Krótko. Uważam, że serial przy całej sile swojego przekazu i dbałości o przedstawiony świat, przy dbałości o detale, już dawno przestał być tym, czym miał być. Sensowną, adaptacją książki. Stał się groteską ku uciesze fanów.

Czekamy na kolejny sezon

Po pierwsze. Znajdujemy się w momencie, w którym mamy przed sobą jeszcze pół roku do kolejnego sezonu. Będzie to ostatnia odsłona opowieści. Po drugie. Wszystkie kolejne sezony pokazują jasno, że będzie to też najgorsza i najdroższa część produkcja. Dlaczego? Bo każdy kolejny sezon odbiegał coraz mocniej od pierwowzoru i udowadniał słabość talentu Davida Benioff  & Daniela Bretta Weissa do konstruowania wydarzeń i napięcia na poziomie oryginału. Kilka szczegółów za chwilę.

Moja przygoda z „Sagą”

Sam zacząłem oglądać „Grę o tron” w pierwszym roku jej szału. Serial był na tyle silny, że przekonał mnie do sięgnięcia po oryginały. Książki Martina znałem z interakcji z kolegą, fanem, na studiach. Nigdy ich jednak nie czytałem. Aż do momentu 2012 r., kiedy przed premierą drugiego sezonu, przeczytałem wszystkie zimą. Czytałem w oryginale angielskim, co też polecam. Mam do stylu Martina pewne zastrzeżenia. Jednak jasne jest dla mnie, że nie ma w tym momencie lepszej serii fantasy na rynku. Martin zbudował swoje dziedzictwo i swoją pozycję, której już nic mu nie zabierze. Co najważniejsze, spopularyzował fantasy. Zarówno samą sagą, jak i serialem. I chwałą mu za to. Oby przełożyło się to na lepsze adaptacje. Potem, oglądałem już każdy kolejny sezon z perspektywy czytelnika. I wicie co? Zawodziłem się z każdym kolejnym zestawem odcinków.

Gdzie tkwi problem?

Za źródła generujące „wylewanie się” jakości z sezonu na sezon uważam dwa zaistniałe fakty. Pierwszym jest postępujące odbieganie serialowej fabuły od materiału źródłowego, a drugim pochodne mu przyspieszanie akcji. To ostatnie jest nadzwyczaj ewidentnie widoczne w ostatnim sezonie serialu.

Od książki coraz dalej

Już w pierwszym sezonie pojawiły się rozbieżności i przemilczane elementy fabularne. Były jednak dość oczywiste, bo serial nie ma tyle czasu i tyle detali, by uwzględnić wszystkie wątki fabularne. Jednak, o ile w pierwszym roku emisji było to zrozumiałe, gdy tylko Benioff i Weiss zaczęli uzupełniać powstające luki, gdy rozpoczęli łatanie powstałych problemów… wszystko zaczęło się sypać. Do tego stopnia, że w ostatnim sezonie musieli, dość kuriozalnie, zabić jednego z najważniejszych architektów sporów i sytuacji napędzających opowieść. Sezon 6 to niestety też nadbudowa już w całości niezwiązana z książkami. Serial po prostu wyprzedził książki, czym wpisał się w historię telewizyjnych adaptacji jeszcze na jednym polu. Nie znam przypadku, by adaptacja zakończyła się (pełnoprawnie) szybciej niż dzieło, które ją powołało do istnienia. Od początku byłem przeciwny takiemu rozwojowi wypadków.

Szybciej, kochani, szybciej

W końcu trzeba powiedzieć o tym, jak Westeros się skurczyło. Bohaterowie w ostatnim sezonie skaczą po mapie jak króliki po polu marchewki. Raz są na zachodnim, raz na wschodnim wybrzeżu kontynentu, raz na dalekiej północy w kraju wiecznej zimy, by zaraz potem być x mil dalej na południe. A nawet lot smokiem nie uzasadnia takiego skoku. Bardzo źle to wygląda i psuje tempo wydarzeń, które jeszcze dwa, trzy sezony temu zaliczyłbym do atutów tego serialu.

Wniosek

Nie będę oglądał, kategorycznie postanawiam, że  nie będę oglądał sezonu 7 „Gry o tron„. Uważam, że serial tak stracił na znaczeniu dla mnie, że nie jest już wart godzin i tygodni czekania na kolejne odsłony. Coś mi mówi także, że finał w wykonaniu Benioffa i Weissa nie będzie wart pieniędzy jakie na te odcinki będą wydane. Bardzo nie podoba mi się też monetaryzacją, którą HBO zapowiedziało jakiś czas temu. Tak. Stacja chce sfinansować kolejne serie typu bodajże spin off, czy prequel, czy jakoś tak. I wiecie co? Poczekam na książki, bo będę je czytał (w sumie) dłużej i po prostu będą lepsze. Martin ma do wydania jeszcze dwa tomy sagi „Pieśni Lodu i Ognia”.

You may also like...

You cannot copy content of this page