Opera XX w. Recenzja obrazu „Maria Callas”
Jaka jest operowa diva w wykonaniu Angeliny Jolie? Dobra i to czasami wystarczy. To refleksyjny film. Ma kilka plusów i sporo poprawnych elementów. Zapraszam do recenzji obrazu datowanego na 2024 r., który oglądałem już w 2025, w lutym. Historię prawdziwej gwiazdy, sopranistki, wybitnej artystki reżyserował Pablo Larraín, a scenariusz do tego obrazu wyszedł spod pióra Stevena Knighta.
Fabuła zaczyna się od dość jednoznacznej sceny. Widzimy grupę osób, które dopiero później dane jest nam poznać. Stoją one w pięknie zdobionej sali. Pod oknami z lewej widać paramedyków i nosze. Jest rok 1977, który znaczy tyle, że oglądamy scenę śmierci tytułowej operowej gwiazdy. Callas, a raczej jej ciało, leży w centralnej części kadru. Widać je, choć tylko częściowo. Dokładną pozycję zasłaniają luksusowe meble.Panuje cisza.
Zaraz potem przenosimy się o tydzień wstecz. Poznajemy bohaterkę od razu na kilku poziomach. O tym za chwilę. A sam zabieg z retrospekcją jest tu widoczny co najmniej w dwóch odsłonach. Pierwszą jest wspomniany tydzień, a o drugim piszę trochę niżej. Trzymam się tego tygodnia, bo w całym filmie bardzo mocno podkreśla się, kiedy „dziś” się kończy. Daje to widzowi bardzo dobre poczucie czasu i zbliżania się do tego początkowego końca. Po zapoznaniu się z całym tym filmem bardzo mi się to spodobało.
Pierwszym jest ten realny, jaki dane nam jest zobaczyć w momencie otwarcia obrazu. To ta rzeczywistość, jaka jest najbardziej namacalna, najbardziej realna i zarazem pozbawiona wszelkiej magii. Bohaterka w niej jest starzejącą się kobietą, której wiele się nie podoba. Tu Callas jest zmęczoną własnym sukcesem, przytłoczoną starszą panią, która od kilku lat nie podejmowała prób na scenie. Po jej wyglądzie widać, że trapią ją problemy. Nosi grube okulary. Ukrywa się pod kapeluszami, choć to niewiele daje, bo wszyscy ją w Paryżu znają. Akcja tego poziomu rozgrywa się właśnie w 1977 r., w stolicy Francji. W zachowaniu bohaterki jest sporo resentymentu do świata. Wypływa on też z niej w jej humorach.
To właśnie na tym poziomie prosi swojego lokaja o przesuwanie fortepianu, dość ciężkiego mebla, prosi go o to choć niczemu to nie służy. Nikt na instrumencie nie gra. I trzeba tu dodać, że Pierfrancesco Favino (w tej roli Ferruccio Mezzadri) ma problemy z kręgosłupem. To o tyle zabawny element filmu, że rozgrywająca się między tą dwójką relacja ma kilka wymiarów. Uwypukla ona bardzo mocno problemy operowej, podupadłej divy.
Dalej jest poziom drugi, który bezpośrednio łączy się z tym pierwszym. Jest też najbardziej znaczącym z nich wszystkich. To przeszłość Callas, jej sława, wielka kariera, muzyka, talent i dni jej chwały… Choć nie jest pozbawiony gorzkich wspomnień. Gotowym oglądać obraz polecam zapamiętać scenę z Aten, kiedy młoda Callas i jej siostra zabawiają niemieckich oficerów. To dość ważna scena dla głębszego zrozumienia motywacji i rysu naszej bohaterki.
Na tym poziomie też widnieje i jaśnieje rola Aristotlesa Onassisa (w tej kreacji świetnie grający brzydkiego i bogatego Haluk Bilginer). Choć relację, z tym arystokratą handlu i ówczesnym najbogatszym człowiekiem świata, poznajemy tylko z perspektywy głównej bohaterki, wnosi ona bardzo wiele do filmu.
I w końcu mamy ten trzeci poziom. O tyle ważny, że to w nim widać kluczowe emocje i najważniejsze dla usprawiedliwienia bohaterki akcenty. Trzecim wymiarem tego filmu są złudzenia i halucynacje jakie odczuwa umierająca artystka w finalnych dniach życia. To jej autobiografia, jak sama ją określa. To właśnie tutaj pozwala sobie na refleksję i, pełne współczucia, spojrzenie na swoje życie. To życie, które kreśli się we wspomnianym drugim wymiarze.
Angelina Jolie gra Callas z właściwym sobie wyczuciem. Jest w jej zobrazowaniu tej, cóż trochę tragicznej postaci, wiele wdzięku i talentu, choć to nie jest jej najlepsza rola. Nie jest to też jej najlepszy film. Operowa pieśniarka w wykonaniu Jolie to postać mająca żal do świata z jednej strony, mająca też trochę wyrozumiałości z drugiej, tą ma dla siebie w pewnych momentach swojej historii. I w końcu to postać złożona. W chwilach kiedy oglądamy ją u szczytu sławy, jest po prostu dominująca na ekranie. Znów, kiedy dopada ją słabość – np. w scenie kiedy ukrywa lekarstwa w garderobie – rodzi się w widzu trochę pogardy i zakłopotania. Nie ma wielu aktorek, które mogłyby to chyba lepiej zagrać.
To bardzo rozbudowana kreacja, która na pewno dodaje jakości oglądanemu przedstawieniu. To chyba też najbardziej wyeksponowana część tego filmu. W sumie, w biograficznym kinie, to jest najbardziej na miejscu.
Co jeszcze mnie się bardzo podobało, to użycie stylizowanych ujęć. Jest kilka sekwencji w tym filmie, które sugerują, że nagrania powstawały na zapomnianych już nośnikach, takich jak kasety i taśmy. To bardzo miły akcent, dla kogoś tak obeznanego z historią mediów jak np. ja.
Konkludując, co zaliczam temu obrazowi na plus, to jest tego więcej niż – wyszczególnionych niżej – minusy. A jakie te ostatnie są?
Czy to coś zmienia? No nie. To może moja preferencja, ale dysonans jaki doświadczyłem oglądając ten finał (prawie napisy końcowe) zapadł mi w pamięć. Może to także wina trochę tego, że Jolie jest kobietą o bardzo charakterystycznej urodzie. Jej twarzy po prostu nie da się z nikim innym pomylić i stała się ona dla mnie jej znakiem rozpoznawczym. Dlatego też tak bardzo dobrze pamiętam ją w innych jej rolach. Takich jak kreacje w obrazach: „Pan i Pani Smith,” „Czarownica,” czy „Bez granic.”
W końcu nie mogę nie podkreślić ostatniego, a w mojej ocenie kluczowego, braku tego filmu. Nie doświadczyłem w nim synergii. To dość subiektywna sprawa, ale kiedy tego brakuje w oglądanym obrazie, serialu to po prostu nie mogę go zaliczyć do dzieł kluczowych i ważnych. W tym obrazie tego nie ma. Mówię o współgraniu wielu elementów, by rodziła się jakość na wyższym poziomie. Tylko, i tylko kiedy to się pojawia, rodzi się z doświadczenia, z obcowania z filmem, godna zapamiętania wzniosłość. W kinie, jakie zaoferował Pablo Larraín tego niestety nie widać. Może w kilku scenach, może na drugim planie. Może raz, czy dwa. Jednak w filmie tej klasy, takiej koprodukcji (na ten obraz złożyły się: Niemcy, Stany Zjednoczone, Zjednoczone Emiraty Arabskie i Włochy), ten element powinien być.
- Ten film oskarowy nie jest, ale to jeszcze nic nie znaczy.
- Fabuła zaczyna się od dość jednoznacznej sceny i opowiada zmaganie się Callas z jej życiem. Obraz fabularnie podzielony jest na trzy poziomy.
- Ewidentnie za mocne strony tego filmu uważam scenariusz, oprawę oraz grę aktorską. Nie umyka uwadze, że wiele scen to dialogi, rozmowy i mimika wyrażana w wymianie zdań. To złoto tego filmu.
- Angelina Jolie gra Callas z właściwym sobie wyczuciem. Jest w jej zobrazowaniu tej, cóż trochę tragicznej postaci, wiele wdzięku i talentu.
- Nie mogę nie podkreślić ostatniego, a w mojej ocenie kluczowego, braku tego filmu. Nie doświadczyłem w nim synergii. To jednak nie zmienia faktu: Na obraz biograficzny, który ukazuje, dobrze pokazuje i prezentuje, finalny akcent życia Marii Callas warto iść.
Fabuła rozpisana na 7 dni. Ostatni tydzień Lady Callas
Obraz oglądałem w piątkowy wieczór w lutym 2025 r. W kinie było dość sporo osób, salę – najmniejszą w kompleksie – nadal zapełniono dobrze w połowie. Biorąc pod uwagę, że ten dramat wszedł na ekrany kilka tygodni wcześniej, to było pewne zaskoczenie. Dodam, tylko, że nie było zbyt wielu innych ciekawych propozycji w ten weekend. Może było to spowodowane tym, że luty to tradycyjnie oczekiwanie na Oskary i filmowy świat chce nagród, a nie kolejnych wrażeń. No… Ten film oskarowy nie jest, ale to jeszcze nic nie znaczy.
Kadr z filmu „Maria Callas” z 2024 roku, źródło: YouTube / STUDIOCANAL
Co więc obserwujemy przez te 7 dni?
Zmaganie się Callas z jej życiem. Obraz fabularnie podzielony jest – w mojej ocenie – na trzy poziomy.
Kadr z filmu „Maria Callas” z 2024 roku, źródło: YouTube / STUDIOCANAL

Kadr z filmu „Maria Callas” z 2024 roku, źródło: YouTube / STUDIOCANAL

Kadr z filmu „Maria Callas” z 2024 roku, źródło: YouTube / STUDIOCANAL
Plusy
Ewidentnie za mocne strony tego filmu uważam scenariusz, oprawę oraz grę aktorską. Nie umyka uwadze, że wiele scen to dialogi, rozmowy i mimika wyrażana w wymianie zdań. To złoto tego filmu. Gra spojrzeń, subtelne i delikatne akcentowanie emocji w chwilach, kiedy bohaterowie są sam na sam. To się dostrzega, zwłaszcza, jeśli widziało się już wiele dramatów. Jako krytyk filmowy w minionych dekadach zwracałem na to nie raz uwagę i kiedy recenzowałem filmy profesjonalnie, i kiedy oglądałem je dla własnej przyjemności.
Kadr z filmu „Maria Callas” z 2024 roku, źródło: YouTube / STUDIOCANAL

Kadr z filmu „Maria Callas” z 2024 roku, źródło: YouTube / STUDIOCANAL
Opera w kolorze i w teatrze
Jeszcze jednym plusem na pewno jest oprawa wizualna. W mało jakim filmie przykłada się takiej wagi do koloru i kostiumów, i w końcu do muzyki. To uzasadnia fakt, że oglądamy obraz bogaty w muzykę klasyczną, operową. Jest w tym filmie wiele teatralnego kadru (wnętrz niemal barokowych) i orkiestry, co się rozumie, przez temat i talent opisywanej postaci. Choć w jednej, czy dwóch scenach śpiewu odniosłem niejasne wrażenie, że Jolie nie oddała tonu głosu tak, jak powinna. Nie jestem znawcą opery, ale te na których bywałem, jasno dawały do zrozumienia, że wyśpiewanie niektórych arii od śpiewającej wymaga torturowania swojego aparatu głosowego. W scenach o jakich mówię nie widziałem tej autentyczności, gdy głos wznosił się na wyżyny ludzkich możliwości akustycznych. Może też po prostu jestem trochę pedantyczny w tym względzie. Mniej wybrednym osobom, widzom, to nie powinno przeszkadzać. Równie wiele włożono w kostiumy i montaż. Takie mam wrażenie. Ten film dobrze płynie po ekranie. Jest w nim napięcie, skoczność, pewna dramaturgia, kiedy jest potrzebna. Ogląda się go bez nudy. To dość, aby ten obraz jednoznacznie polecać.
Kadr z filmu „Maria Callas” z 2024 roku, źródło: YouTube / STUDIOCANAL
Minusy
Pierwszym elementem, jaki mnie się nie podobał był brak podobieństwa między Jolie a Callas. Widać to dość dobrze w sekwencji końcowej, kiedy – co jest znane kinu biograficznemu – pokazane są autentyczne filmy i zdjęcia opisywanej bohaterki. W wielu filmach tego rodzaju, jakie widziałem i opisałem także tutaj na blogu, często grający główną rolę jest podobny do portretowanej osoby. Może podjęto takie a nie inne decyzje, bo Jolie jest wielkiego formatu gwiazdą. Zależało komuś, aby to ona grała tę rolę. Może nawet sama chciała? Trudno mi powiedzieć, a nie mam teraz aż tak wiele czasu, aby szukać odpowiedzi na to, dość głębokie pytanie.
Kadr z filmu „Maria Callas” z 2024 roku, źródło: YouTube / STUDIOCANAL

Kadr z filmu „Maria Callas” z 2024 roku, źródło: YouTube / STUDIOCANAL