Kadr z filmu animowanego "Kot w butach: Ostatnie życzenie"
Źródło: Universal Pictures, trailer filmu

Kota poznasz po jego ego… Recenzja filmu „Kot w butach ostatnie życzenie”

Kot to takie stworzenie, które nie raz popychało do twórczości. Miałem jakieś kilka miesięcy temu w rękach zabawną książkę: „Kot w stanie czystym” autorstwa Terrego Pratchetta. Natomiast na drzewie jakie czasami mijam wisi w tym miesiącu ogłoszenie o zaginionym kocie. To jednak taka proza życia, gdy obraz „Kot w butach ostatnie życzenie,” to piękna i zabawna animacja. Zapraszam do przeczytania recenzji filmu, który na ekranach kin gościł w pierwszym kwartale tego roku. Po części chyba zamyka on ewolucję postaci, którą studio DreamWorks zdecydowało się wprowadzić jako komediowego klauna w serii o Shreku. Czy Kot potrafił obronić się wobec takiego drugoplanowego potraktowania? Zwłaszcza teraz, kiedy jego filmografia ma już… trzy filmy?
  • To film z serii o bohaterach, których pierwotne zadanie było wspomagać inną historię.
  • Podoba mi się, że obok lekkiej części historii udało się tu wpleść przesłanie i pewien morał. Takie zbudowanie tego obrazu pozwala go docenić, kiedy lecą napisy końcowe.
  • Jest tu humor, dialog i tempo.
Idąc na animację do kina nie idzie się po to, aby oglądać poważny film. Przynajmniej takie miałem przekonanie, kiedy oglądałem w kinie tę ciekawą i piękną opowieść. „Kot w butach ostatnie życzenie” to kolejna wariacja na temat bohatera, który zagościł na ekranach kin wraz z rozwojem pomysłu Shrek. To chyba dość częsty zabieg ostatnio w kinie. Zabiera się postać drugoplanową, rozwija jej trochę skrzydła i osobowość, kreśli się jej przeszłość, by opowiedzieć trochę o niej więcej. To nie tylko domena filmów spod znaku superbohaterów. Choć Kot w butach to trochę taki właśnie superbohater. No… na modłę bajki, powiedźmy. Zarazem zgłębiłem trochę tę postać nim zajrzałem do kina. I okazuje się, że antropomorficzny kot w butach to oczywiście stary pomysł. Włoski nadmienię. Pierwsza pewna wersja jego ludowej historii pochodzi z XVI w. Kot w niej jest bardziej zawadiaką i… swatem, ale to chyba wystarczy.
Kto odpowiada za tę produkcję? Reżyserii podjął się Joel Crawford. Na swojej liście ma takie obrazy jak: „Krudowie 2” (2020) i „Trolle. Świąteczna misja” (2017). Więc to jego trzeci film. Scenariusz natomiast napisali Paul Fisher i Tommy Swerdlow. Od razu powiem, że ich dorobek nie jest mi specjalnie znany. Co tylko pozwala ze świeżą głową wejść w tę recenzję. Dobrze. Więc jakiego rodzaju to jest film? Klasyfikacja dość jasna: komedia przygodowa. Z bohaterem o jaskrawej i awanturniczej osobowości. Dodatkowo pyszałek.

Fabularnie to to jest opowieść o strachu

Wchodzimy w tę historię w dwóch puntach. Pierwszym jest otwierająca scena, która służy jednoznacznej prezentacji Kota. Jest to wybitnie zadufany w sobie bohater, którego definiuje tylko jedno. Jego doskonałe i kaskaderskie wyczyny, osobowość narcystyczna i przekonanie o własnej nieśmiertelności. Taki to już on jest, od kiedy znamy go ze Shreka. To się nie zmienia. Powiem więcej. Nie zmieniło się przez jego siedem dotychczasowych żyć. I tak też pierwsza, otwierająca scena kończy się śmiercią naszego Kota. Tylko… Jak głosi stare porzekadło.  Kot ma dziewięć żywotów. Co to znaczy? I to jest ten drugi punkt zaczepienia. Kot stracił właśnie ósme. Ma więc tylko jedno. Jak każdy śmiertelnik.
„Czas trwania tego kinowego seansu to godzina i czterdzieści minut. To bardzo zabawne sto minut. Jest tu humor na każdym poziomie.”
I tu wchodzi w historię dwóch innych bohaterów. Pierwszym jest ciekawa personifikacja. Wilk. Kot pierwotnie postrzega tę postać jako łowcę nagród. Za jego głowę w końcu ogłoszono nie małą sumę. Co więcej, zapracował na to. Wilk jednak nie ma takiego zamiaru, go komukolwiek oddawać. Chce go żywego… Co w kontekście dalszej fabuły nabiera na znaczeniu. Ale nie będę zdradzał jakie to ma konsekwencje. Drugim bohaterem jest – owo ostatnie życzenie. Kot ma nadzieję zdobyć ten skarb. Zapragnął bowiem pozostać sobą. Czyli narcystycznym pyszałkiem. Może nim być, tylko jeśli nie musi bać się śmierci. Tę znów chce oddalić odzyskaniem swoich ośmiu, już straconych żyć.
Tak fabuła się inicjuje i przeplata naszego bohatera z innymi. Jednym jest pies, który chce być psychoterapeutą. Dalej w historii pojawia się też Kitty Kociłapka. Związana niczym innym z Kotem, jak miłością. Tylko to uczucie każde z nich wystawiło w przeszłości na ciężką próbę. Pytania jakie rodzą się w miarę rozwoju tego obrazu, to klasyka historii spod znaku animacji DreamWorks. Co nie znaczy, że to wada. Te filmy po prostu się podobają takiej jakie są, i tak już jest.

Co oferuje ten obraz?

Czas trwania tego kinowego seansu to godzina i czterdzieści minut. To bardzo zabawne sto minut. Jest tu humor na każdym poziomie. Sytuacyjny, dialogowy (polski dubbing i tłumaczenie nie zawodzą), jest i sporo podtekstów, z których uśmieje się starsza część widowni. Jest też to, co sam nazwałbym przesłaniem. W finalnych scenach tego obrazu czuje się napięcie i strach. Kot po prostu się boi i uczy się wobec tego strachu zajmować pozycję. Wymusza sam w sobie odwagę, która w końcu pozwala mu przełamać stojące przed nim wyzwanie. Dialog nie był i nie jest sztywny, nie jest też anachroniczny. Miewałem wrażenie, że taki się stawał w ostatnich częściach Shreka, jakie zawitały na ekrany kilka lat temu.
Kadr z filmu animowanego "Kot w butach: Ostatnie życzenie"

Źródło: Universal Pictures, trailer filmu

To co sprzedaje ten film w mojej ocenie, to relacje między bohaterami. Są tu, choć ewidentnie istnieje w scenariuszu próba ich zdyskredytowania i umniejszenia. To w zderzeniu z postacią psa Perrito tworzy wręcz komiczną opozycję. Nie chcę tego zdradzać w tej recenzji, bo wiem – to może komuś przypaść do gustu. Dla mnie chyba tylko w tym jednym aspekcie ten film odbił się czkawką i nawet kiczem. Niemniej na to mogę przymknąć oko. Poza tą jedną sytuacją (która powieliła się w filmie kilka razy) nie mam żadnych obiekcji wobec tego filmu. To bardzo solidne kino animowane. Z muzyką, z dźwiękiem, z bajeczną plejadą różnych postaci i z uczuciem. „Kota w butach ostatnie życzenie” ogląda się z uśmiechem na twarzy, z zainteresowaniem i z wyczekiwaniem na to co scenariusz ma jeszcze do zaoferowania. Nawet jeśli te niespodzianki nie są tak wyrafinowane, jak to bywało w poprzednich filmach spod znaku DreamWorks.
„W kategoriach liczbowych to dobre 7 na 10, jeśli chcecie się pośmiać to polecam. Kino dobrej, choć nie pierwszej próby tego gatunku.”
Kadr z filmu animowanego "Kot w butach: Ostatnie życzenie"

Źródło: Universal Pictures, trailer filmu

Werdykt

Animacja spod uniwersum, jakie pokazał nam zielony ogr, ewoluuje przez lata. Jednak źródłowe cechy jakie oferuje nadal są w sumie takie same. Jest to humor, dialog i tempo. No może to ostatnie w tym filmie jest trochę za mocne. Akcja napędza się tu dość szybko i nie lubi spowolnić. Sytuacji, kiedy widź chwilkę może odpocząć od przygody jest jak na lekarstwo. Jednak to nie przeszkadza, bo rekompensuje to skala doświadczeń, jakich się jest uczestnikiem. „Kot w butach ostatnie życzenie” to solidny, dobry i przepiękny miejscami film. Ma pazur w humorze i małe przesłanie – uniwersalne, więc je słyszeliście, ale lepiej aby film je miał, niż go nie mieć. W kategoriach liczbowych to dobre 7 na 10, jeśli chcecie się pośmiać to polecam. Kino dobrej, choć nie pierwszej próby tego gatunku.
Kadr z filmu animowanego "Kot w butach: Ostatnie życzenie"

Źródło: Universal Pictures, trailer filmu

You may also like...

You cannot copy content of this page