Kreacja Bonda w "Casino Royale", źródło: materiały promocyjne filmu/Sydney Opera House
Kreacja Bonda w "Casino Royale", źródło: materiały promocyjne filmu/Sydney Opera House

Recenzja Bonda, „Casino Royale”

Film, który zaczyna tryptyk Bonda w wykonaniu Daniela Craiga. Zapraszam na recenzję „Casino Royale”.   Jak zapowiedziałem, filmy z Bondem granym przez Daniela Craiga. Pierwszy raz, kiedy opinia publiczna dowiedziała się, że nowego agenta-ikonę zagra angielski aktor, pamiętam że nie było wielkiego entuzjazmu. Craiga nie był znany szerokiej publiczności świata, choć był aktorem z pewnym dorobkiem. Zagrał w takich filmach jak: „Elizabeth” (1998), „Lara Croft: Tomb Raider” (2001) (choć nie pamiętam go w tej ekranizacji przygód brytyjskiej archeolog), „The Jacket” (2006). Nie są to filmy wybitne, nie są to też filmy powszechnie znane. Widziałem chyba dwa. To pokazuje, że nowy Bond był strzałem w ciemno. Jak się potem okazało, trafionym. Bond Craiga podoba się opinii publicznej, bo gdyby nie sukces Casino, nie byłoby kolejnych części i wielkiego pytania o to, czy aktor zagra 007 w „Skyfall” (2012). Dostał za powrót podobno istnie bajeczną sumę, jeśli mnie pamięć nie myli. Dobrze. Ale skupmy się na omawianym obrazie.

Historia z książki

W przeciwieństwie do kilku wcześniejszych przygód 007, filmy z Craigiem wracają do pierwowzorów Bonda, do książek Iana Fleminga. Oczywiście osadzają historię i bohaterów w nowoczesnej, współczesnej otoczce. Bond jest agentem brytyjskiego wywiadu. W przeciwieństwie do wcześniejszych filmów oczywiście mamy do czynienia z zerwaniem pewnej ciągłości. „Casino” wprowadza Bonda w służby jako nowicjusza w sekcji 00. Nie ma połączonego z jego nazwiskiem mitu. Nawet jeśli część kanonicznych kwestii musi się pojawić. Patrz „Nazywam się Bond… James Bond” i drink „wstrząśnięty, nie zmieszany”.
Pierwsze wydarzenia obrazu kreują starcie Bonda z bankierem i wybitnym logikiem Le Chiffrem. W tej roli Mads Mikkelsen. Grający bardzo przekonującą, bardzo autentyczną rolę. Konfrontacją obu postaci jest tytułowa rozgrywka w pokera w Casino Royale, w Czarnogórze. Kto zwycięży? Kto wygra potężną, wielomiliardową stawkę? Jeśli będzie to Le Chiffre… Terroryści uzyskają potężne środki finansowe. Jeśli Bond… Zwycięży dobra strona mocy, a Le Chiffre prawdopodobnie skończy jako karma dla ryb. Nie chcę zdradzać opowieści, na wypadek, gdyby ktoś jeszcze filmu nie widział. Dość powiedzieć, że starcie w kasynie to początek czegoś dłuższego. Dla Bonda ta opowieść przeniesie się w następne filmy. Takie kino ciekawie się ogląda. A w mojej ocenie to warty oglądania motyw. Nie ma bowiem w moim pojęciu bardziej ciekawego elementu narracji, niż odrobina wysiłku widza. Jeśli zobaczę coś więcej w filmie, bo widziałem jego poprzednią odsłonę, tym lepiej.

Romans

W obrazie pojawia się także wątek romantyczny. Bond, o ile jest kobieciarzem, jest też wrażliwym, kochającym mężczyzną. To nie jest często oglądana strona bohatera. Rozpala w 007 namiętność współpracująca z nim Vesper Lynd. Gra tę rolę Eva Green. To piękny, bogaty związek, który dobrze zagrał i Craig, i towarzysząca mu aktorka. Sekwencja w Wenecji zwłaszcza spodobała mi się, już pierwszego razu, kiedy ją widziałem. Piękne kino.

Tempo

Ilekroć oglądam ten film, tyle razy nie nudzi mi się. Nie ma w nim źle skomponowanej sceny. Przejścia z miejsca w miejsce są tematyczne. Bohaterowie postępują z wyczuciem chwili. Cięcia w montażu są dopracowane bardzo dobrze. Nie raz praktycznie nie zauważa się kiedy zmieniło się miejsce kamery. Do tego dochodzi, o czym już wspominałem, bardzo dobra konstrukcja scen walki. Bond jest okładany i okłada pięściami. To dynamiczne, brutalne walki. Nie są tym, do czego przyzwyczaiły nas stare, klasyczne opowieści o 007, kiedy jedno pchniecie wystarczyło agentowi, by 25 oponentów posypało się jak domek z kart. To lubię. Do tego dochodzi kolorystyka, egzotyka, dynamizm z jakim zmienia się ten obraz. Piękna muzyka i dobrze skomponowane dialogi.

Symfonia?

Można odnieść wrażenie, że bardzo chwalę sobie tego Bonda. I racja. Lubię, polecam „Casino Royale”. Oglądałem ten film z 4 do 5 razy. Zawsze robię to z upodobaniem, choć zgodzę się, że z czasem pojawiły się na nim rysy. Role drugoplanowe nie są niczym, co zapada w pamięć. Bond jest też… klasyczny o ile być musi. To taki problem z bohaterami popkultury. Są pewne kanony, których nawet uczłowieczenie Bonda w tym filmie nie może złamać. To dobre, świetne kino. Ma jeden problem. Będzie, z każdym kolejnym Bondem – a pewnie powstanie ich jeszcze trochę – tylko wspomnieniem. Takim jaki stały się ” Diamonds Are Forever” (1971), „Moonraker” (1979), czy „You Only Live Twice” (1967).

You may also like...

You cannot copy content of this page