Kadr z filmu "Rocketman" w reżyserii Dextera Fletchera, źródło grafiki: kanał YouTube wytwórni Paramount Pictures

„Rocketman,” któremu brakuje paliwa. Recenzja filmu Dextera Fletchera

Obrazy o muzykach to nie łatwe kino do zrobienia, to także nie proste kino. W przypadku „Rocketman” udało się zrobić film, ale ta wartka rzeka płynie i płynie… sama nie wie gdzie. Oto kilka szczegółów.   Biografie stają się stałym elementem tego bloga. Postaram się, by nie były rutyną, ale na pewno jest tu dla nich miejsce. Po filmie, który opowiedział o życiowych realiach J.R.R. Tolkiena przychodzi pora na odrobinę nowszą historię. W kinach grają „Rocketman” (lipiec 2019), czyli ponad dwie godziny z i o Eltonie Johnie. Raczej należy powiedzieć o Reginaldzie Kennethim Dwightcie. Oto jego historia.

Rys oglądanej opowieści

Tradycyjnie zacznę od opisu kilku pierwszych scen, by nie wisieć w próżni z moją recenzją. Film zaczyna się, gdy bohater wchodzi na odwyk. Tak. Elton przyznaje się w otwierającej kwestii, że jest uzależniony od wielu spraw, że ma po prostu problemy wynikające z jego życia, stylu bycia, talentu, sławy relacji międzyludzkich. Potem z tego, że jest odmiennej orientacji seksualnej. Po tych słowach otwarcia zaczyna się pierwszych kilka minut z piosenką, bo to jest nie tylko dramat. To  także musical. Pierwszą sekwencję muzyczną odgrywa młody Elton, którego gra Matthew Illesley, on także pojawia się w kolejnych scenach opisujących dzieciństwo bohatera. W pewnym momencie zastępuje go Kit Connor, by w końcu w rolę wrócił Taron Egerton. On gra dorosłego i najbardziej widocznego Eltona.
Kadr z filmu "Rocketman" w reżyserii Dextera Fletchera, źródło grafiki: kanał YouTube wytwórni Paramount Pictures

Kadr z filmu „Rocketman” w reżyserii Dextera Fletchera, źródło grafiki: kanał YouTube wytwórni Paramount Pictures

Kadr z filmu "Rocketman" w reżyserii Dextera Fletchera, źródło grafiki: kanał YouTube wytwórni Paramount Pictures

Kadr z filmu „Rocketman” w reżyserii Dextera Fletchera, źródło grafiki: kanał YouTube wytwórni Paramount Pictures

Oglądamy na wstępie dzieciństwo Reginalda, które może nie jest patologiczne, ale na pewno do udanego też zaliczone być nie może. Jego ojciec nigdy nie okazywał mu uczuć. Matka traktowała na dystans, o ile mogę tak powiedzieć.  Choć doceniono jego talent w rodzinie, pozwolono się uczyć muzyki, pisać nuty. To nie był to dom pełen miłości. A o tym jest ten film. O poszukiwaniu akceptacji, miłości i odrobiny zrozumienia.

Gra aktorska na wysokim poziomie

Tu zaczyna się też mój problem z tym obrazem. Oglądamy retrospekcje, bogate w kolory, kreacje, oddające życie młodego Eltona, którego wymieniona trójka aktorów odgrywa dobrze. Elton wchodzimy w życie, w twórczość, w trudności pisania i realia młodego gwiazdora, w których jest wszystko poprawnie zagrane. Egerton wkłada w rolę całego siebie. To widać. To słychać, ale… tego nie czuć. Jest choreografia, jest muzyka, są piosenki Eltona odegrane w bardzo, ale to bardzo poprawny sposób. Cały ten film, to popis zrozumienia języka filmu, w którym lśnią kadry, dźwięk, dodające do opowieści co się tylko da… i… No właśnie, i nic.
Kadr z filmu "Rocketman" w reżyserii Dextera Fletchera, źródło grafiki: kanał YouTube wytwórni Paramount Pictures

Kadr z filmu „Rocketman” w reżyserii Dextera Fletchera, źródło grafiki: kanał YouTube wytwórni Paramount Pictures

Drugoplanowe role są także dobrze dobrane. Jamie Bell grający piszącego teksty dla Eltona Berniego Taupina. To przyjaciel, którego rola w życiu bohatera nie może nie zostać przeceniona. Richard Madden, Stephen Graham, Jason Pennycooke to tylko trzy nazwiska, które powinny dodawać do tego obrazu coraz, coraz więcej, gdy… Ja tego po prostu nie odczuwałem.
Kadr z filmu "Rocketman" w reżyserii Dextera Fletchera, źródło grafiki: kanał YouTube wytwórni Paramount Pictures

Kadr z filmu „Rocketman” w reżyserii Dextera Fletchera, źródło grafiki: kanał YouTube wytwórni Paramount Pictures

Dodatki

Rzadko zdarza się, bym nie potrafił dookreślić co w filmie znajduje moją dezaprobatę a z „Rocketman” właśnie tak jest. W tym filmie jest dobra muzyka, dobre aktorstwo, poprawnie prowadzona kamera, montaż, scenariusz, dialogi, scenografia, sceny w końcu tempo a mimo to – obraz wymięka. Nie mogę nie pochwalić bardzo dobrych scen i choreografii kawałków muzycznych. Są na najwyższym światowym poziomie. Mają moc. Głos Egertona to może nie sceniczna jakość oryginału, ale wypełniony jest emocją, którą aktor wkłada we wszystkie elementy jakimi odgrywa głównego bohatera. A mimo jego udanego występu, mimo jakości jaką ten film ma, nie ma w nim syntezy obrazu, dźwięku i przekazu, które mogłyby zbudować w moim widzu wzruszenie.
Kadr z filmu "Rocketman" w reżyserii Dextera Fletchera, źródło grafiki: kanał YouTube wytwórni Paramount Pictures

Kadr z filmu „Rocketman” w reżyserii Dextera Fletchera, źródło grafiki: kanał YouTube wytwórni Paramount Pictures

Czemu ten film służy?

Gdy wychodziłem z kina zdałem sobie sprawę z dwóch faktów. Pierwszym jest, że to opowieść o tym, jak Elton John uratował swoje życie. Odwyk, którym zaczyna się film, jest momentem kluczowym w jego karierze, ale zwłaszcza w jego życiu. Prostuje go na tyle, że odbija się od dna. I takie jest przesłanie tego filmu. Są w dialogach wzmianki o drugiej szansie, którą potrafi dać życie. Czy takie jest przesłanie? Przyznam, że nie wiem, bo brakuje mi w całej tej historii momentów kulminacyjnych. Reżyser nie potrafił ich dostatecznie uwypuklić, bym je zauważył i to chyba klucz do zrozumienia mojego rozczarowania tym filmem. No i dwa. Film kończy się wielkim napisem, że producentem tego obrazu jest nie kto inny… jak sam Elton John. No. Zrobić sobie, czy zafundować sobie film biograficzny to już po prostu trochę kpina z widzów. Ale mniejsza, aż tak to mną nie wstrząsnęło. John bowiem musi w jakimś stopniu być narcystyczny. To widać i czuć w tym filmie.
Kadr z filmu "Rocketman" w reżyserii Dextera Fletchera, źródło grafiki: kanał YouTube wytwórni Paramount Pictures

Kadr z filmu „Rocketman” w reżyserii Dextera Fletchera, źródło grafiki: kanał YouTube wytwórni Paramount Pictures

Podsumowanie

Jeśli chcecie opisu numerycznego, ja wam taki dam. To jest obraz na solidne pięć w dziesięciostopniowej skali. Może sześć, jeśli przemówi do was gra aktorska. Poza tym jest tu opowieść z happy endem, która na pewno nie znudzi, która ma swoje pięć minut. Jest też biografia i dobra muzyka. Świetna egzekucja scenariusza. Jednak dla wybrednego kinomana, a takim bywam, nie ma tu arcydzieła. I to trochę zawód.

You may also like...

You cannot copy content of this page